Zły porucznik Wernera Herzoga
2010-07-29 09:46:23Nicolas Cage jako tytułowy zły porucznik zdaje się być zesłanym przez szatana pomiotem siejącym zgorszenie na ulicach Nowego Orleanu.
Jego mottem życiowym wydaje się być hasło: „fuck the rules”, zgodnie z którym dopuszcza się łamania wszelkich możliwych zasad obowiązujących go w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Jego praca ma służyć mieszkańcom zniszczonego przez huragan miasta, jednak Cage ma to gdzieś. Prawo, na straży którego ma stać (oraz którego musi przestrzegać), zostało stworzone po to, aby je łamać, przynamniej takie wrażenie odniosłem oglądając najnowszym film Herzoga, który bawi do łez. I co z tego, że odbiega od kina nowohorozyntowego? Fuck the rules.
„Zły porucznik” jest odskocznią od filmów, na których widz zobligowany jest to głębszego zastanowienia się nad przedstawianą treścią. Nie jest również obrazem, nad którym toczą się burzliwe debaty, co nie znaczy, że jest płytki jak telenowela. Opowiada on historię Terence’a McDonagha (Nicolas Cage), skorumpowanego gliniarza, uzależnionego od prochów, którego kręgosłup moralny nie funkcjonuje należycie dobrze (nawet dosłownie, gdyż ma on problemy z tą częścią ciała). Terence'owi zostaje powierzone śledztwo w sprawie morderstwa grupy mieszkańców miasta. Nie wydaje się on jednak zainteresowany rozwikłaniem zagadki. Wręcz przeciwnie, wykorzystuje swoją odznakę do zdobycia narkotyków dla siebie i swojej dziewczyny – luksusowej prostytutki (Eva Mendes) oraz do zabawiania się i prowadzenia nieczystej gry wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Cage przez znaczną część filmu pozostaje na mega haju, co właściwie kończy się dla niego wplątaniem w szereg na pozór zabawnych sytuacji.
Najnowszy film Wernera Herzoga bazuje na historii z 1992 roku w reżyserii A. Ferrary. Pierwsza wersja „Złego porucznika” jest zdecydowanie bardziej mroczna, a zagrana przez Herveya Kietela tytułowa postać wydaje się być wyrazistsza, aniżeli wersja Herzoga. Abel Ferrara reżyseruje postać złego gliniarza bez zbędnego komentarza dotyczącego jego zachowania oraz motywów wyjaśniających, dlaczego jest, jaki jest. Za to Herzog bez dwóch zdań idzie w przeciwną stronę. Nie dość, że próbuje wytłumaczyć zachowanie Terence’a McDonagha to jeszcze pozbawia opowieść tej mrocznej otoczki towarzyszącej pierwowzorowi. To, co wydaje się sprowadzać obu bohaterów do wspólnego mianownika, to kwestia ich złego zachowania. Ale tylko na pozór, gdyż obaj są źli, ale na różny sposób. U Ferrary zły porucznik jest przesiąknięty złem do szpiku kości, Cage u Herzoga to Coca-Cola Light (pomimo tego, iż jest to jedna z lepszych jego ról).
Dominik Pospieszyński
(dominik.pospieszynki@dlastudenta.pl)